Posty

Wyświetlanie postów z 2018
🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Może

Lubię się w Tobie / zanurzać / wzbudzać drobne fale na powierzchni / kątem oka obserwować / kręgi na wodzie / czasem, zanim znikną, / moje palce spotykają się z nimi / i czuję / stal / ona śle dreszcze / jak dłoń / przesunięta / po udzie // Dla Bryzy 🇬🇧   See

Wizyta mnicha

Podchodzę do hotelowego kontuaru z przyjemnego, ciepłego drewna. Mam na sobie prostą sukienkę z cienkiej bawełny. Pod stopami czuję miękki, ciemnozielony dywan. Zaglądam za ladę, nikogo nie ma na stanowisku. Zaczynam się rozglądać, ale widzę przed sobą tylko parę zamkniętych drzwi do kolejnych pokoi. Są zrobione z tego samego drewna, co kontuar.

Wzywa mnie droga

Jadę rowerem po asfaltowej jezdni. Po bokach las. Twarz owiewa mi powietrze o przyjemnym zapachu. Ciepłe promienie słońca, nieokreślonej pory roku, miękko padają na drogę przede mną. W pewnym momencie stwierdzam, że rower jest zbyt wolny, więc siłą woli zamieniam go w motocykl. Od tego momentu towarzyszy mi delikatna świadomość tego, że śnię.

Uśmiech traci formę

Patrzę na przestrzeń / bez kontroli / wchodzę jak w masło / ta drobna niedrobna / niepewność / chcę poczuć / całą / sobą / Patrz na mnie, jak / zatapiam się / w przerażeniu / podnieceniu / czuję swąd przygody / i wiem / że to też swąd krwi / szczerzę / zęby / uśmiech traci formę

Starcie z ulicznym poetą

– Czy mogę zająć wam chwilkę? – młody, trochę zaniedbany mężczyzna patrzy na nas wyczekująco. Burza napuszonych loków zawinięta za uszy, drobny zarosty kojarzący się z pierwszym wąsikiem licealisty. Wzdycham ciężko. Znów ktoś będzie żebrał. Ita obok mnie, zupełnie niepoirytowana, odpowiada mu miękkim głosem: – Jasne, czemu nie – uśmiecha się przy tym lekko. Obcy patrzy na mnie. – Pewnie i tak chodzi o kasę, więc wszystko jedno – mówię. Mężczyzna ledwo dostrzegalnie wzdryga się, ale nie cofa. Wracam do przeglądania telefonu, w którym szukałam najbliższej czekoladziarni. Udaną magisterkę trzeba przecież uczcić, a czekolada to dobry start do jesiennego wieczoru w barze. – Może jednak też posłuchasz? – zwraca się do mnie, oczy wielkie i brązowe jak owsiane ciastka. – Jak to coś ważnego – patrzy na mój telefon – to poczekam. Wzdycham ponownie, patrzę na Itę i obcego zrezygnowana. Chowam telefon.

Centrum badawcze Shinol Mayor

Widzę przed sobą wielki, kolorowy, migający neon, który dumnie ogłasza: "Shinol Mayor". Wisi nad drzwiami jakiegoś sporego budynku. Wiem, że ten należy do mnie. Pod głównym neonem dostrzegam drugi, mniejszy, o treści: "Experiments". Cieszę się jak głupia i myślę: "Czyżbym śniła o posiadaniu i zarządzaniu placówką naukową zajmującą się na przykład AI? Ale super!".  Pewnie wchodzę do środka, chcąc jak najprędzej zobaczyć nad czym trwają - na pewno wzniosłe - badania. Wewnątrz rzeczywiście przeprowadzane są eksperymenty... nad nowymi modelami seks-zabawek. Sala jest wypełniona ludźmi wypróbowującymi kolejne prototypy, pomiędzy nimi kręcą się naukowcy w kitlach i robią dokumentację. "No ładnie", myślę. "Sama siebie zrobiłam w jajo".

Weźcie tę cholerną głowę

Trochę krwawo! No, to teraz już mogę powiedzieć, że ostrzegałam.  * * *  Prowadzę sportowe auto przez jakąś boczną, polną drogę. Jest noc, albo bardzo późny wieczór. Jadę dość szybko - na tyle, na ile pozwala mi nawierzchnia - i w pewnym momencie czuję wyraźny uskok. Pewna, że najechałam na jakiś kamień, albo śmieć, zatrzymuję auto i z niego wysiadam, dziękując sobie w myślach, że wzięłam poprawkę na kiepską jakość drogi. Niestety nie mam żadnej latarki, a z jakiegoś powodu reflektory nie oświetlają dobrze nawet najbliższej okolicy. Widzę więc tylko niewyraźny zarys czegoś okrągłego. "Czyli jednak kamień?", przelatuje mi przez myśl.

Jak mnie werbowali do paramilitarnej sekty

Obraz
W pośpiechu przeszukiwałam jakiś dom. Dokładnie przeglądałam wszystkie półki - w taki sposób, że nie pozostawić po sobie śladów. Nic znaczącego nie udawało mi się jednak znaleźć. W końcu postanowiłam sobie: “W następnej szufladzie chcę zobaczyć dokumenty”. I rzeczywiście, była w niej pękata teczka. Pospiesznie przejrzałam kartki w jej wnętrzu. Jedną złożyłam i schowałam do kieszeni. Tym razem pomyślałam: “W następnej chcę znaleźć latarkę”. Uklęknęłam, żeby dostać się do szuflady najbliżej podłogi.

Za siedmioma morzami była sobie praca [sen gościnny]

Dziękuję, że mogłam spisać Twój sen, Ita.  * * *  To był ponury dzień. Spędzony na gotowaniu, sprzątaniu i słaniu CV przy kawie, był początkiem zupełnie zwyczajnego tygodnia. Teraz jednak wydawał się abstrakcją. Ita stała przed kładką na statek marzeń, który miał ją przetransportować do pracy na rajskiej wyspie. Powoli zaczęła się po niej wspinać. Pobielałe palce miała zaciśnięte na uszach kraciastej torby plecionej z mocnego plastiku. W środku - cały dobytek i małe co nieco w słoikach, na pamiątkę Polski. W ustach czuła jeszcze posmak wściekłego, którego wypiła kilka godzin wcześniej na swojej imprezie pożegnalnej. Przecież wybierała się na drugi koniec świata.

Boski widok

Ten tekst jest trochę krwawy i może być nieprzyjemny. Czytaj tylko, jeśli masz ochotę na taki klimat.  * * *  Stał się naprawdę złym człowiekiem. Widziałam to w jego twarzy, kiedy zmuszał mnie do krzywdzenia innych tylko po to, żebym sama cierpiała. Dlaczego zgadzałam się na taki układ? Mam wrażenie, że jego nagła zmiana, o 180 stopni, mnie sparaliżowała. Trochę tak, jakby coś trzasnęło mu w głowie. Czułam, że odebrano mi moc sprawczą. Po raz drugi w życiu byłam autentycznie przerażona. Zastanawiam się teraz, czy to właśnie był smak grozy. Nie strachu, a grozy, o której tyle mi mówił. Strach przecież lubię. Jest jak popcorn, który zjada się z kolejnym horrorem, lub dokumentem o seryjnych mordercach. Albo bójką słyszaną za rogiem podziemnego przejścia w środku nocy. To było coś innego.

Kolektyw

kolektywnie / złamane serce / jak suchy liść na drodze / wydało cichy chrzęst / uszy za daleko ziemi

Miasto głębinowe

Kiedy ktoś zaprasza na wyprawę łodzią podwodną, takiej propozycji się nie odrzuca. Tak po prostu, podstawy savoir-vivre'u. Dlatego dopiero siedząc w środku dowiaduję się czegoś o celu misji – znalezieniu i obejrzeniu oceanicznego miasta głębinowego. Jak się okazuje, nie jest to problematyczne. Bardzo szybko odnajdujemy drogę i powoli zanurzamy się coraz głębiej. W końcu musimy użyć naszych reflektorów, bo bez nich panuje półmrok, już nieprzyjazny dla ludzkiego wzroku. W świetle, które rozprasza się na mdłe w oceanicznej wodzie, oglądamy fasady budynków, skąpane w kolorowej łunie bijącej od zawieszonych na nich neonów. Niestety, nasze reflektory okazują się być zbyt ostre dla rdzennych mieszkańców, którzy uciekają spod nich, jakby ich parzyły. Tylko raz przedstawiciel wodoludu nie jest na tyle szybki, by umknąć naszym oczom. Widzę humanoidalną postać o szarej skórze, z małą wypustką na czole emitującą słabe światełko. Dłonie i stopy są zastąpione przez długie i wąskie płetwy. J

Pozaziemskie muzeum Ziemi

Zostało nam tylko radio. To przez nie słyszymy, że wprowadzony został stan alarmowy. Szczekaczki na ulicach grzmią: dla własnego bezpieczeństwa mamy się zbierać w domach i ich nie opuszczać. Zgodnie z tym zaleceniem, skręcam w pośpiechu do najbliższego domu. W środku zebrało się już kilkanaście osób. Chyba chcąc dodać sobie otuchy, nieznajomi ścieśnili się w kuchni wokół stołu. Kilka osób się obejmuje. Większość ma nieobecny wyraz twarzy, jakby życząc sobie, że to wszystko się nie dzieje, albo przynajmniej, że oni nie biorą w tym udziału. Wtem, gdzieś ponad naszymi głowami, rozlega się wizg. Hałas, którego pochodzenia nie jestem w stanie zinterpretować.

Fabryka jednorożców

Na łące, na której planowałam uciąć sobie popołudniową drzemkę, bryka stado tycich jednorożców. Są niezwykle kolorowe i nie większe od kota. Jestem zahipnotyzowana tym widokiem i postanawiam, że jakiegoś przytulę. Po kilku próbach udaje mi się jednego złapać. Przytulając go, dotykam jego rogu, co powoduje, że ten zostaje mi w dłoni. Zaciekawiona patrzę na jego podstawę, na której widnieje napis "made in China", wraz z adresem producenta. Postanawiam wybrać się pod wskazany adres, żeby zbadać to zjawisko. Ląduję w fabryce, która, jak się okazuje, miała pozostać tajemnicą. W środku widzę zszokowanych pracowników przy taśmie, z częściami jednorożców w rękach. Niektórzy są umazani farbą od malowania sztucznego futerka.  Na pytanie o to dlaczego, w takim razie, podpisywali części adresem fabryki – nie potrafię znaleźć odpowiedzi.

Dzisiaj będę bombardować

"O cholera, nigdy wcześniej nie pilotowałam bombowca", myślę, patrząc na swoje ręce na sterach. Na szczęście, wystarczyło mi zaledwie kilka sekund, żeby przyzwyczaić się do wrażenia, że ode mnie zależy każdy najdrobniejszy ruch tej kilkutonowej maszyny. Zaciągam głęboki oddech, wypuszczam go powoli, i patrzę w dół. Zbliżam się do niewielkiej wyspy u wybrzeży Anglii. Wiem, że to mój cel. Naciskam guzik. Następuje szybki przeskok. Teraz stoję na tej wyspie, w którą celowałam. Obracam kotlety na hamburgery nad grillem. To pierwsze w tym roku barbecue, jakie zorganizowałam w ogrodzie. Obok mnie stoi Ursus i przygląda się z troską moim niesprawnym ruchom. Kilka metrów dalej, przyjaciele i znajomi toczą dyskusję przy drewnianej ławie. Wtem, widzimy jak coś, co spada z nieba, uderza ciężko w ziemię. Dość daleko od nas, ale na tyle blisko, żebyśmy słyszeli głuche uderzenie i widzieli pożar, jaki wznieciło. Mamy poczucie, że czas się zbierać. I to zamierzamy zrobić – za momen

Małe kotu

Na ulicy / przy przecznicy / małe kotu robi hyc / Trzy szczebelki / starej właścicielki / tup tup tup / no i znik

Trzy razy Ursus

"W łazience we własnym domu nie może stać się nic złego" – na tej myśli łapię się, patrząc w lustro tuż ponad umywalką. Po chwili słyszę wołanie; to był głos Ursusa. Wychodzę więc z łazienki i widzę go siedzącego na parapecie w sypialni. Zupełnie mi się ten widok nie zgadza, bo nigdy wcześniej nie siadał w tym miejscu. I jeszcze w tak nietypowej dla siebie pozie, ze skrzyżowanymi nogami. Odwracam głowę w stronę pokoju dziennego, gdzie raczej spodziewałabym się go zobaczyć. I widzę. Na swoim ulubionym miejscu przy stole nie siedzi nikt inny, jak Ursus. Czuję narastające napięcie. Powoli odwracam głowę w stronę sypialni, chociaż boję się tego, co mogę tam zobaczyć. Ursus nadal siedzi na parapecie. Mój wzrok ląduje na ścianie. Staram się w ogóle nie poruszać. Który jest prawdziwy? Czy wiedzą o sobie nawzajem? – Tamten to nie ja – odzywa się Ursus z pokoju dziennego. Czuję, jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach. Patrzę na Ursusa na parapecie (przecież musiał to słyszeć). C

Chłopiec z bidula

Po raz kolejny uczyłam się grać w makao. Nie umiałabym nawet powiedzieć ile razy już poznawałam zasady. Z jakiegoś powodu byłam odporna na tę wiedzę i do stołu z kartami zasiadałam zawsze niczym tabula rasa . Tym razem w domu wypoczynkowym, gdzieś daleko za cywilizacją. Moja partnerka do gry wykazywała się dużą cierpliwością. Siedziała owinięta w cienkie kolorowe ponczo i uśmiechała się często. Trzeba jednak przyznać, że bardziej chłonęłyśmy świeże letnie powietrze pędzące przez stół od półotwartego okna, niż skupiałyśmy się na grze. Dziewczyna zawinęła niesforny lok za ucho, dość zamaszyście, jakby nagle przypomniała sobie o czymś niepokojącym.

Nie chcę o tym myśleć

Obudziłam się w pokoju,  który wydał mi się dziwnie obcy. Leżałam na podłodze, na której ktoś ułożył barłóg z użyciem materacy i kocy z kilku łóżek, stojących teraz pusto. Czy to byłam ja? To możliwe, pomyślałam. Nagle ktoś klepnął mnie w ramię. Obróciłam się gwałtownie. Obok mnie, na drugiej kupce kocy, rozłożony był jakiś nastoletni chłopak w grubym, haftowanym swetrze. Uśmiechał się do mnie. – Hej, muszę już iść. Przyjdę jutro albo pojutrze, jak zawsze. Może oddamy tę pościel Mariuszowi? Bo to chyba jego.

Północ, wiosna i zima

Tego dnia pragnęłam zobaczyć jakieś piękne miejsce. Dlatego za poleceniem starego znajomego, odwiedzam niewielką wyspę i znajdujące się na niej miasto, pod nazwą "Północ". Na miejscu zimowe widoki przeplatają się z wiosennymi. Śnieg delikatnie opada na wzrastające pąki kwiatów. Nad skrzącą się, zamarzniętą taflą jeziora jaskółki polują na swój owadzi obiad. Słońce, które jest w stanie spalić ramiona, oświetla grubą warstwę zimowego puchu okrywającą zielone wzgórza. Wyspa mieni się pięknem. Postanawiam odwiedzić fiordy. Gdy podchodzę do krawędzi jednego z nich, patrzę przez chwilę na bijące w niego fale – rozbryzgują się z determinacją. A ja rozpościeram ręce i oddycham tak głęboko, jak to tylko możliwe.

Zgubiłam się w swoim domu

Obraz
Z impetem wpadam przez drzwi do niewielkiego pomieszczenia. To chyba dział jakiejś firmy – na środku widzę kilkanaście połączonych ze sobą biurek. Ludzie siedzą przy nich, jak przy wielkim stole, i coś robią na komputerach; są dość młodzi. Kiedy mój przyspieszony oddech powoli się uspokaja, zdaję sobie sprawę, że biegnąc przez ten wielki dom chyba się zgubiłam. Zaczepiam więc siedzącą najbliżej dziewczynę i pytam o wyjście. – Jesteś w pokoju Infernalistów – odpowiada dziwnie chropowatym, trochę mechanicznym głosem, nawet na mnie nie patrząc. – Wyjdź – dodaje i wskazuje drzwi przeciwne do tych, którymi tu wpadłam.

Spotkanie na poddaszu

Wchodzę na zimne, loftowe poddasze. Jestem prawie pewna, że ktoś mnie tu zapraszał, ale nie potrafię sobie przypomnieć ani kto, ani po co. Drewniana klatka schodowa połyskuje jasnym lakierem. Zamalowane na czarno ściany sprawiają wrażenie przestrzeni, gdy nie patrzy się na nie wprost. Przez otwarte drzwi na szczycie schodów powoli dostrzegam gości. A konkretnie ich nogi. Wszyscy zdają się mieć wypastowane na błysk czarne buty. Spodnie w kant schludnie dopełniają obrazu; sugerują drogie garnitury. Wtem, w tłumie czarnych butów, dostrzegam jasne stopy – w japonkach. Zamiast spodni – krawędź białej sukmany. W końcu staję w progu. Na środku pokoju, pełnego eleganckich młodych mężczyzn, we fryzurach zalizanych pomadą, stoi samuraj. Ma okrągłą, niemal dziecięcą twarz. To wprowadza we mnie pewien niepokój, bo pomimo jego pokaźnego wzrostu przez moment zastanawiam się czy to dorosły, czy jeszcze dziecko. Jako jedyny z obecnych zdaje się mnie zauważać. Odwraca się do mnie, uśmiecha

Wynalazek, który miał odmienić wyspę

Trafił do tego bidula jak na zesłanie. Jako siedmiolatek, sam dobrze nie wiedział dlaczego musi znosić to, co się w nim wydarza. Tego dnia miał jednak szczęście. Jedna z miejscowych kobiet, widząc, jak jego opiekunka szarpie go za włosy, gdy chciał obejrzeć drewniane zabawki na targu, chwyciła się za serce. Poczekała, aż dzieciak znowu spróbuje odłączyć się od grupy – i zabrała go ze sobą do domu. – Kochanie, musisz mnie teraz bardzo uważnie wysłuchać. Ta wyspa jest malutka, bardzo łatwo będzie cię zauważyć, jeśli się nie postaramy – mówiła, pochylając się nad nim w słonecznej kuchni. Miała przyjemny, kawowy odcień skóry i pachniała świeżo wypieczonym chlebem. Chłopiec od razu wiedział, że może jej ufać. – Od dzisiaj nazywasz się Marika. Mam kilka swoich dziecinnych sukienek, będziesz mógł z nich skorzystać. Jak podrośniesz, pomyślimy co zrobić dalej.

Wilk wilkowi człowiekiem

Uniosłam twarz spomiędzy swoich ramion, w które była wtulona. Chyba zasnęłam z głową na biurku. Podniosłam rozespany wzrok. Nade mną stała Ekipa Codzienna i przyglądała mi się ciekawsko. A więc wszyscy już wiedzą, że właśnie wstałam z nieplanowanej drzemki. Zanim jednak zdążyło mnie z tego tytułu zmrozić, usłyszałam: "Co ci się śniło?". Zaczęłam więc opowiadać (choć może powinnam się najpierw zainteresować skąd wiedzieli, że się śniło). Razem z Garidą szliśmy korytarzem, który zdawał się nie mieć końca. Wszystkie detale rozmazywały się, gdy tylko odwracałam od nich wzrok. Ciemne ściany i równie ciemna podłoga, z jakichś niejasnych przyczyn, nie zlewały się ze sobą. Wtem, coś się poruszyło w odległości kilku metrów. Przystanęliśmy. Z mroku wyłonił się ogromny wilk – jego pysk był na wysokości naszych twarzy. Obserwowałam, jak Garida podchodzi do niego i zaczyna się wpatrywać w jego wielkie ślepia. – Nie rób tego – zaczęłam nerwowo szeptać. – Psy rozumieją to jako wyzwanie

Rozpoczęcie tego bloga

To pierwszy post na tym blogu. Wreszcie poczułam, że jestem trochę bardziej dorosłym, niż jestem dzieckiem. W związku z tym chciałbym zostawić pokój dziecięcy, żeby zbudować inny, nowszy. Przenoszę się tutaj, zostawiając za sobą bloga wielu tytułów *, na którym pisałom pod pseudonimem "Winduru" przez ostatnie 12 lat. * Moje ulubione to: Bar "Pod Ciemieniem" (~2008) A każda myśl jest zmarszczką przestrzeni (~2012) Słońce nad antenami (~2012) Windurowa propaganda (~2015) Skrawki (~2017) Przy okazji: "Reportaże ze snów" to nazwa najbardziej poczytnej kategorii wpisów z mojego starego bloga :)