🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Za siedmioma morzami była sobie praca [sen gościnny]

Dziękuję, że mogłam spisać Twój sen, Ita. 

* * * 

To był ponury dzień. Spędzony na gotowaniu, sprzątaniu i słaniu CV przy kawie, był początkiem zupełnie zwyczajnego tygodnia. Teraz jednak wydawał się abstrakcją. Ita stała przed kładką na statek marzeń, który miał ją przetransportować do pracy na rajskiej wyspie. Powoli zaczęła się po niej wspinać. Pobielałe palce miała zaciśnięte na uszach kraciastej torby plecionej z mocnego plastiku. W środku - cały dobytek i małe co nieco w słoikach, na pamiątkę Polski. W ustach czuła jeszcze posmak wściekłego, którego wypiła kilka godzin wcześniej na swojej imprezie pożegnalnej. Przecież wybierała się na drugi koniec świata.

– Zapraszam – kapitan stojący przy wejściu na pokład wyrwał ją z natłoku myśli. – Proszę tędy.
– Moment – wydukała Ita, pospiesznie zdejmując buty. Nigdy wcześniej nie widziała tak pięknego statku, ani tak zadbanego pokładu. Nie chciała go zabrudzić. Tym bardziej, że ma ją oprowadzić sam kapitan!

Pokazał jej dwa przedziały. Jeden z nich musiała wybrać, żeby spędzić w nim resztę swojej podróży. Ten po prawej był piękny, wyglądał jak wnętrze willi i doskonale wpisywał się w atmosferę panującą na statku. Ten po lewej przypominał bardziej jeden z nowszych PKS-ów. Ita postawiła na ten po lewej. “Okna duże, trasa nie taka długa, będzie lepszy”, pomyślała.

U wybrzeży Walii zapowiedziano dłuższy postój. Ita postanowiła rozprostować nogi na pokładzie i kiedy zbliżyła się do dziobu statku, zauważyła, że ten nie płynie - śmiga po szynach zatopionych w wodzie. Ze zdziwieniem wychyliła się za barierkę. Nie chciało być inaczej.
– Może mi pan powiedzieć dlaczego nie płyniemy, tylko jedziemy po szynach? – zapytała jednego z załogantów, który stał obok.
– No przecież bez tych szyn to byłoby i dłużej, i drożej! – zmieszał się.
Zaskoczona, wróciła do swojej kabiny. Zamówiła sobie butelkę czerwonego wina i powoli ją sącząc, podziwiała kolejne porty, w których cumowali.

Powoli zbliżała się noc. Przyszedł czas na dłuższy postój, przy jednej z wysp. Widać było, że tubylcy znają ten statek, coś chętnie wymieniali z marynarzami. Wydali się bardzo gościnni, chcąc częstować wszystkich ze statku miejscowymi specjałami. Ita jednak nie dotarła do suto zastawionego stołu - wino w połączeniu z temperaturą na wyspie spowodowało, że zasnęła na schodkach statku.

Zbudził ją świeży powiew. Powoli wstawał dzień, a załoga spała wraz z tubylcami. “Czas na wycieczkę”, pomyślała i ruszyła przed siebie. Chyba nigdy nie widziała tak budowli, zatopionych w masie drzewów i krzew. Osiedle w środku dżungli wyglądało znajomo, zupełnie, jak w Polsce - nie licząc dżungli, która je otaczała. Stwierdziła, że chciałaby jednak zobaczyć wschód słońca, zawróciła więc na plażę. Jeszcze będąc na ścieżce zauważyła, że załoga już odcumowuje statek. W panice, przedzierając się przez chaszcze na swojej drodze, szczęśliwie zdążyła. Jeden z załogantów zaczepił ją na pokładzie.
– Jeśli chcesz podziwiać wschód słońca, to bacznie się przyjrzyj temu na następnej wyspie. Tylko tam warto go oglądać.

Po półtorej godziny, zaczęło się rozpalać niebo. Powoli, niespiesznie, jakby od niechcenia. Statek zbliżał się do wyspy, o której mówił załogant. Ita obserwowała, jak szare chmury zmieniają się w słodkie, truskawkowe, jak bure mury budynków na wyspie pokrywa tafla bursztynowego słońca.

“Słońce wstaje tak spokojnie, radośnie, że aż oko samo się śmieje”, pomyślała Ita z zachwytem. Wtedy dostrzegła lazurowe morze z poblaskiem tęczy. Mieniło się tysiącem iskierek, jakby tańczyły na nim srebrzyste elfiki.

Kilka godzin później, czekała kolejna przystań. Ledwo Ita przekroczyła próg swojej kabiny, na jej miejsce wpakowała się pomarszczona, niezbyt przyjaźnie wyglądająca kobieta. Zanim dziewczyna zdążyła się zdziwić, jeden z załogantów powiedział jej, że tutaj przecież wysiada. W pierwszym odruchu zrobiło się jej smutno, ale chwilę potem przed jej oczami wyrósł pałac, którego nie powstydziłyby się Emiraty Arabskie. Opuściła statek i poszła w jego stronę. Powitał ją polski uścisk i kojący, zapraszający głos. Była jednak tak zaaferowana pięknymi widokami, że potknęła się i wpadła na jakiegoś wysokiego mężczyznę z fikuśnym wąsikiem i we fraku. Grzecznie go przeprosiła po wielojęzykowemu. Frakowy i jego towarzysz o kojącym głosie przedstawili się jako szef i właściciel kurortu. Wtedy dotarło do niej, że czeka ją tu praca, a nie urlop.

Komentarze