🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Górska ważka. Rozmowa

Trzecia część opowiadania, w której ktoś istotny wyraża swoją wolę. 

* * * 

Kiwam głową w odpowiedzi, ale kieruję się do bocznego przejścia, które wiem, że prowadzi do Ściany Przodków. Kapłan orientuje się, że skręciłam i podąża za mną. Patrzę na piętrzące się komory z małymi, żelaznymi drzwiczkami. Spoglądam na znaki ponad nimi i szukam mojego rodzinnego. Kiedy go znajduję, przeglądam komory znajdujące się najbliżej ziemi. Na jednej z nich napisano: Sawa. Moja mama. Podchodzę do niej i delikatnie głaszczę drzwiczki.
– Czy chcesz oddać hołd? – Pyta kapłan, a ja kiwam głową, nie patrząc na niego.
Sięga do pasa, przy którym ma pęk kluczy. Jednym z nich, z cichym zgrzytem, otwiera komorę. W środku znajduje się niewielki garnuszek z pokrywką, na którym wymalowane są konie. Obok niego kilka zasuszonych kwiatów aronii, ulubionych mamy. Kapłan nabożnie sięga po dzbanuszek i idziemy w stronę paleniska.

Gdy jesteśmy już przy ogniu i czuję na twarzy jego ciepło, otwiera naczynie. Najpierw biorę palec wskazujący prawej dłoni do ust, a potem maczam go w prochach mamy. Wyciągam i delikatnie strzepuję przyklejony do niego pył do ognia, pomagając sobie drugą dłonią. W głowie odmawiam modlitwę za spokojny odpoczynek mamy w Królestwie.

Kiedy prochy się skończą, będzie to oznaczało, że w intencji mamy zostało odmówionych tak dużo modlitw, że całe jej ciało powróciło do Królestwa. Oznacza to Wielki Spoczynek i pewność, że zostanie znów powołana do życia, gdy nadejdzie jej czas.

Po modlitwie, kapłan odnosi dzbanuszek, a potem wraca i zakręca do komnat kapłańskich. Przynosi z nich inne naczynie, szerokie, z dwoma wielkimi uchami. W środku srebrzy się pył. Tym razem to pył niebiański, który służy do komunikacji z Bóstwami. Rzadko się go widuje, bo jest używany głównie przez kapłanów, bez świadków spoza duchowieństwa. Czasem jednak, tak jak dzisiaj, dzieje się coś ważnego i niezwykłego, co wymaga konsultacji – nawet w towarzystwie osoby świeckiej. Chociaż, tak właściwie, nie jestem już do końca świecka. Jestem przecież zawieszona pomiędzy ziemią, a pałacem.

Kapłan wskazuje mi jedną z poduszek i posłusznie na niej siadam. On również siada, obok. Nagle orientuję się, że nie zaproponował mi nic do jedzenia, ani picia, jak nakazuje zwyczaj. Pytam go o to.
– A czy jesteś głodna, albo spragniona? – Pyta z ledwo wyczuwalnym smutkiem w głosie.
– Właściwie to nie. – Odpowiadam.
Wzdycha i kiwa głową.
Stawia misę z pyłem między nami.
– Musisz nabrać szczyptę w palce i skupić się na intencji połączenia z Królową. Życie i śmierć stworzeń to jej jurysdykcja, Król raczej trzyma się spraw domu, a więc Pałacu. – Instruuje. – Potem, zawołaj do niej na głos, a następnie rzuć nabraną szczyptę pyłu w płomień. Powinna ci odpowiedzieć. Cokolwiek zobaczysz, lub usłyszysz, nie zrywaj połączenia. To może się skończyć szaleństwem. – Ostrzega. – To Bogini będzie decydować, kiedy nastąpi koniec rozmowy. Ja nie będę słyszał Jej głosu, tylko twój, gdy będziesz odpowiadać. Jestem tu, żeby cię wspierać, ale prawda jest taka, że nie mogę podważać, ani zmieniać decyzji Bogini. To znaczy, że zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc, jeśli doświadczysz nieprzyjemnych wrażeń, ale będę miał do ciebie pełny dostęp dopiero, gdy skończycie rozmowę.

Słucham uważnie i staram się zapamiętać każde słowo. Całość brzmi przerażająco, ale nie tak strasznie, jak mój poranek na górskim szczycie kilka miesięcy temu. Delikatnie zaciskam w palcach odrobinę pyłu. Skupiam wszystkie myśli na Królowej.
– O Bogini, błagam cię, usłysz mnie! – Wołam i rzucam pył w płomień.
Nic się nie dzieje. Spoglądam ukradkiem na kapłana i widzę, że ten obserwuje mnie z powagą i napięciem. Czeka.

Nagle, cały świat znika w wielkim wirze, jakby został odessany sprzed moich oczu. Przez moment otacza mnie gęsta ciemność, która nagle eksploduje światłem i niewyraźnymi, błękitnymi mazami. Kiedy obraz się stabilizuje, siedzę na łące pełnej pięknych, białych kwiatów. Ich kielichy kołyszą się w łagodnej bryzie. Łodygi się bladozielone. Niebo również w bieli, zabarwionej lekko błękitem. Mrugam zaciekle, bo wyblakłość tych kolorów powoduje, że mam wrażenie, że coś jest nie tak z moim wzrokiem. Trochę kręci mi się w głowie i czuję lekkie mdłości.
– Jesteś wreszcie. – Słyszę łagodny, pewny siebie głos. Każda sylaba wybrzmiewa w zgodzie z rytmem otaczającego mnie świata, jakby to on do mnie mówił. – Aneref, kochane dziecko, mam dla ciebie specjalną misję. Ale najpierw, powiedz mi, jak się czujesz?
Otwieram i zamykam usta jak ryba, nie wiedząc co zrobić. Rozglądam się dookoła, ale nie widzę nikogo. Tylko te kwiaty na niekończącej się łące...
– Nie bój się. To stąd przyszłaś. Jesteś w domu.
Głos zdaje się otulać mnie, jak ciepłe ramiona, i rzeczywiście czuję się spokojniej i milej.
– Czuję się... – Zaczynam i urywam. – Bardzo dziwnie.
– Nie dziwi mnie to. Ludzie ciężko przechodzą drogę w obie strony w tak niezwykle krótkim czasie. – Stwierdza głos ze zrozumieniem. Wyczuwam, że oczekiwane jest ode mnie więcej.
– Jestem... Jestem smutna. Bo moja mama... – Załamuje mi się głos. – I mam nadzieję, że siostra... Że z nią wszystko dobrze.
– Mhm. – Mruczy głos. – A co z tobą, dziecko? Jak się czujesz z tym powrotem?

Znów nie wiem, co powiedzieć. Nikt mnie nigdy nie zapytał o to, jak ja się czuję, albo co uważam na jakiś temat, może poza mamą. Próbuję zanurzyć się w siebie i odpowiedzieć na to bardzo trudne pytanie. Głos czeka cierpliwie. Czuję, jak ciepła bryza mierzwi mi włosy. Dociera do mnie, że od momentu przebudzenia, wszystko, co pchało mnie naprzód, to myśl o innych ludziach. Najpierw Moich Ludziach, a potem mamie i siostrze. Jestem na siebie zła – gdybym wcześniej pomyślała o sobie, byłabym w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

– Musiałaś myśleć o nich, bo wtedy była na to pora. Mogłabyś się rozpaść, gdybyś nie miała mocnego spoiwa. – Odpowiada moim myślom głos i czuję, jak jeden z wyższych kwiatów muska mnie lekko w okolicy mostka, jakby go wskazywał. – Proszę, nie miej sobie nic za złe. Teraz jednak czas na to, żebyś objęła siebie. Jak się czujesz z tym powrotem? – Powtarza głos.
Po tym podsumowaniu w mojej głowie robi się trochę jaśniej.
– Chyba... Chyba jestem trochę zła, że to ja musiałam wstać. To strasznie trudne i nie chcę tak. – Wyrzucam z siebie i od razu mrozi mnie przerażenie na taką herezję płynącą z moich ust. Przecież jeśli wstałam, taka musiała być wola Bóstw, a teraz rozmawiam z jednym z nich.

Słyszę perlisty śmiech.
– Chcę znać prawdę, a nie peany. – Mówi głos, rozbawiony. – Kontynuuj, dziecko.
Biorę kilka głębszych oddechów i ośmielona tym stwierdzeniem, mówię:
– Miałam nadzieję na skrzydła i łuk, i że będę obrończynią Moich Ludzi. – Mówię, ośmielona zapewnieniem głosu.
– No dobrze. Ale jak czujesz się z tym, że twoi ludzie cię zamordowali?
Otwieram szeroko oczy i usta. Jestem oburzona.
– Jestem zaszczycona! – Odpowiadam gniewnie.
– A nie wściekła? – Słyszę uśmiech.
Zatyka mnie kompletnie. Oczywiście, że jestem wściekła, ale ze względu na sugestię, że Moi Ludzie zrobili coś złego.
– Pomyśl tylko: kiedy ty oddawałaś życie za tych ludzi, oni korzystali sobie z dobrodziejstw, które im to zapewniło.
– Przecież to ty... O, pani... To Ty je im dałaś! – Dukam, w szoku.
– Tak? – Rozbawienie ustępuje miejsca pogardzie. – To ja dałam im ziemię i wonności, to ja wyniosłam ich wioskę do roli miasta w królestwie?

Próbuję coś powiedzieć, ale z moich ust wypływają tylko urywane oddechy. Czy Bogini właśnie mówi herezję przeciwko sobie?
– Kochanie, to prawda, że kiedyś myślałam, że ten system będzie działać. Ale im dłużej go obserwuję, tym częściej widzę, jak jest wypaczany, wykorzystywany. Myślę, że to początek nowych czasów. Tak. – Brzmi, jakby sama siebie upewniała. – I ty będziesz heroldką tych nowych czasów. Dlatego potrzebuję, żebyś wyczyściła swoją wioskę z ludzi, którzy nie pasują do tych nowych czasów, są przegnici starym sposobem myślenia. I wiem, że nic ich nie przekona do zmiany. Tak na początek.
– Wyczyściła. – Powtarzam bezmyślnie.
– Nie potrzebujesz nawet broni. – Oznajmia. – Wystarczą ci gołe dłonie. Chyba zauważyłaś, jak fantastycznie radzisz sobie z ziemską materią? – Uśmiech w głosie.
Patrzę szklistymi oczami dookoła. Nadal tylko łąka, kołysząca się łagodnie.
– Mam... mordować moich ludzi? – Pytam z obrzydzeniem.
– Siostrę oszczędź. Ona pasuje do nowych czasów. Niektórych świeckich też możesz, według uznania. Ale kapłani... Kapłani muszą zniknąć. – Rzuca głos.
Wstaję, czuję jak pulsuje we mnie gniew.
– Nie! – Krzyczę w wyblakłe niebo. – Miałam ich wszystkich chronić! Po to umarłam!

Grunt zaczyna się trząść i łąka zaczyna zapadać w sobie. Zagina się na końcach, jak fartuch do zbierania malin. Upadam, jak ta malina, na miękkie kwiaty i trawę, patrzę ze zgrozą, jak zamyka się nade mną fartuch ziemi. Widzę już tylko wąski owal nieba. Krzyczę, krzyczę ile sił w płucach.
– Nie martw się. Będziesz zabijać tylko, jeśli będziesz wściekła. – Słyszę chichot.
Krzyczę.

Następna część ››

* * *

Podstrona serii (wszystko w jednym miejscu)

Komentarze