🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Górska ważka. Przebudzenie

Opowiadanie inspirowane wieloma rzeczami: od postaci w grze Baldur's Gate 3, po inkaskie rytuały składania ofiar z ludzi. To część pierwsza. Będzie więcej, bo mam je rozpisane w punktach od początku do końca. Postaram się postować kolejne części co tydzień. Bawcie się dobrze :> 

* * * 

Słyszę powiew wiatru. Gwiżdże delikatnie, mocniej, złowrogo. Nie czuję jeszcze (a może już) zimna. Chcę głęboko odetchnąć, ale coś blokuje mi pierś, owija ją szczelnie. Oddycham więc płycej, niż bym chciała i czuję zapach gór, wysokich i chłodnych. Mam wrażenie, że coś umyka mojej pamięci, ale wszystko jest jeszcze otulone kokonem snu. Leniwie otwieram oczy, ale nie zmienia to wiele w moim położeniu – przede mną głęboka czerń. Za plecami czuję oparcie, pod sobą grunt. Jestem w pozycji siedzącej, owinięta czymś szczelnie.

Mrugam zaciekle i w końcu dostrzegam cienką strużkę światła sączącego się przez niewielką dziurę w jednej ze ścian. Próbuję wymacać, co mnie krępuje, pod palcami czuję grubą wełnę, cieńsze materiały, frędzle... I wtedy wspomnienie uderza mnie jak obuch siekiery – szłam tutaj z Moimi Ludźmi przez wiele miesięcy. Kapłan przebił mi pierś, ale chociaż ta chwila zdaje się dramatyczna, pamiętam ją, jakby była snem -- zapewne przez Święty Sok, który przyćmiewa ludzkie zmysły, ale otwiera ścieżkę do Bóstw.

– O, nie – charczący dźwięk wyrywa się z moich spierzchniętych ust i suchego gardła.

Jakim prawem ja żyję? Przecież miałam już być z Bóstwami, na schodach pałacu Złotego Króla i Błękitnej Królowej. Jak mam sprawować opiekę nad wioską z tej, tej...

To wyrywa mnie na chwilę z przykrych rozmyślań. Gdzie ja, do cholery, jestem? Mrugam zaciekle. Udaje mi się, w końcu, uwolnić z materiałowego kokonu – czuję, że ktokolwiek go zawijał, nie zakładał, że zawartość sama spróbuje się odwinąć. Po wielu mniej i bardziej wściekłych chrząknięciach i sapnięciach, uwalniam ręce, a potem już idzie z górki. Wiem jednak, że to nie koniec zmagań – czeka mnie jeszcze znalezienie wyjścia z tej ciemnej... jaskini? Nory? Och, nieważne...

Powoli zaczynam wydłubywać kamienie przy tej niewielkiej dziurce, z której sączy się światło. Ze zdziwieniem spostrzegam, że idzie mi to nad wyraz gładko. Nawet większe kamienie nie sprawiają mi trudności, a jestem przecież zgięta wpół (bo wyżej jest już sufit), no i nie mam żadnych narzędzi, poza własnymi palcami. Nie bolą mnie ani plecy, ani dłonie, choć pracuję w pocie czoła.

Gdy dziura powiększa się, zauważam, że zostałam pozostawiona w niewielkiej jamie, chyba specjalnie wykopanej do tego celu. Patrzę na swoje poszarpane o ostre kanty kamieni zdobione szaty i bogato haftowany szal – robi mi się smutno. Nigdy, przez całe 15 lat życia, nie miałam tak pięknych ubrań, jak przez swój ostatni rok, a teraz je niszczę. Wzdycham ciężko i kontynuuję pracę.

Wreszcie dziura jest na tyle szeroka, że decy­duję się przez nią przeleźć. W pewnym momencie mam wrażenie, że utknęłam, i wiję się jak węgorz wyjęty na ląd. Szarpię raz, drugi i za trzecim... Zawalam całą konstrukcję. Z piskiem próbuję złapać osuwające się na mnie kamienie, żeby jakoś wyjść. Niestety, nie zdążam. Czuję, jak przygniatają mnie bezlitośnie, przygważdżając do ziemi. Czekam na uderzenie bólu połamanych kości, ale nic nie czuję. Może to Święty Sok płynie jeszcze w moich żyłach? Z trwogą otwieram oczy i znowu spostrzegam tylko ciemność. Czuję rosnącą we mnie złość. I... wstaję. Tak po prostu. Mniejsze, większe kamienie ustępują drogi mojemu ciału, jakby nic nie ważyły. Jak to możliwe? Oddycham szybko. Stoję na kamiennym stosie i spoglądam przed siebie. Dookoła. Piękny widok. Łańcuch górski, ośnieżone szczyty (w tym ten, na którym się znajduję), a w dole, pod chmurami, wije się ścieżka prowadząca do doliny, jeziora migoczącego w promieniach porannego słońca. Dociera do mnie prawda:

Muszę wrócić do wioski.

Natychmiast. Muszę dać znać Moim Ludziom, że rytuał się nie powiódł. Patrzę z górskiego szczytu, tak jak to było zapowiedziane, ale nie przyszedł po mnie zastęp, ani nawet jeden posłaniec Świętej Rodziny Królewskiej. A powinien. Potem mieliśmy udać się na schody pałacu i dopiero tam dostałabym błogosławieństwo i pasowanie na Strażniczkę. Miałabym łuk i złote strzały do obrony Moich Ludzi przed złymi duchami. Miałabym zdobną szatę z najprzedniejszego lnu i cztery pary prześwitujących skrzydeł, jak ważka.

Spoglądam na siebie. Resztki moich pięknych ubrań są pokryte grubą warstwą pyłu. Dla pewności zerkam też na plecy – i stwierdzam kompletny brak skrzydeł. Cmokam z rozdrażnieniem. Na tyle, na ile było to możliwe, otrzepuję się z pyłu. Poprawiam gruby warkocz w kolorze miedzi. Moja skóra zmieniła kolor na niemal biały przez pył i brak słońca, ale uznaję, że to kwestia czasu, aż z powrotem wróci do swojego normalnego, ziemistego koloru. Z niedowierzaniem spoglądam na ręce i ramiona: nie ma na nich nawet zadrapania. Nic mnie nie boli, a cholera wie jak dużo czasu spędziłam zawinięta w te szale pod ziemią. Wiem, że młodość ma swoje prawa, jak to mówiła moja mama, ale nawet czternastolatkę mają prawo po czymś takim boleć plecy. Przypominam sobie znów o kapłanie i ranie, jaką mi zadał. Odciągam ubrania z okolic serca... i widzę bliznę. Brak krwi. Serce mi staje na moment, razem ze światem dookoła.

Z tego stanu wyrywa mnie myśl o mamie i siostrze. Mam nadzieję, że ofiara ze mnie, nawet jeśli odtrącona przez Bóstwa, została przyjęta przez ludzi i otrzymały ziemię oraz wonności. Zaczynam się martwić, że jeśli teraz wrócę i przyznam się, że żyję, mogą to stracić. Szybko jednak biorę się w garść – bezpieczeństwo przed złymi duchami jest zdecydowanie ważniejsze, niż ziemskie dobra. Co im po ziemi i wolnościach, jeśli zostaną porwane do krainy nocy i będą się po niej włóczyć, nie pamiętając kim są, ani jak się tam znalazły? Na tę myśl przechodzi mnie dreszcz. To jeszcze bardziej motywuje mnie do szybkiego powrotu do wioski.

Postanawiam, że chociaż część drogi przebiegnę. Podczas tej trasy będę musiała zapewne znaleźć jedzenie i wodę... Czas ruszać. Startuję z kopyta i przeskakując co większe hałdy zmrożonej ziemi, kieruję się w stronę ścieżki do doliny.

Następna część ››

* * *

Podstrona serii (wszystko w jednym miejscu)

Komentarze