🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Górska ważka. Powrót

Druga część opowiadania, w której główna bohaterka wraca do wioski i widzi znajomą twarz.

* * * 

Jestem tak zatopiona w myślach i zmartwieniach, że dopiero w trzecim dniu orientuję się, że nie zjadłam ani kromki chleba i nie wypiłam nawet kropli wody. Te kilka godzin snu, na które się kładę, też wydają się na wyrost. Zupełnie, jakbym robiła to jedynie z przyzwyczajenia. Nie bolą mnie nogi, chociaż większość drogi biegnę. Nie palą mnie płuca. Nie czuję głodu, ani chłodu, ani niczego alarmującego płynącego z ciała. Tak, jakby ktoś mnie opatulił, przytulił i nie wypuszczał z ramion. Przyjemny komfort. Zaczynam się jednak zastanawiać, czy to nie jest jakiś złośliwy chichot Bóstw i tak naprawdę odrzucili moją ofiarę, ale nie mam możliwości nic z tym zrobić – bo śnię. Przecież to niemożliwe, żeby żadna ziemska przypadłość się mnie nie imała. Kim musiałabym być, żeby tak to działało?

Otrząsam się z tego ponurego lęku i przyspieszam kroku. I jeszcze. I jeszcze trochę. Zaczynam biec. Przez łąki u podnóży gór, przez pustynię, przez lasy i mokradła. Biegnę nieprzerwanie następnych 128 dni. Dzień i noc. Łzy ciekną mi sznurkiem po policzku. To przecież niemożliwe.

Chcę zawołać do Błękitnej Bogini, ale boję się. Nie wiem już, czy jestem złym duchem, a może zupełnym przypadkiem ukradłam iskrę boskiej mocy. Odpycham te myśli, zastępuję je twarzami mamy i siostry. Już nic nie ma znaczenia, tylko ich bezpieczeństwo.

W końcu docieram do przydrożnego ołtarzyka, pół dnia drogi od mojej wioski. Staję i oddycham spokojnie, jakbym właśnie wstała spod jabłoni w słoneczne popołudnie. Trochę niepewnie spoglądam na ołtarzyk. Ktoś musiał go odmalować, gdy mnie tu nie było. Pamiętam wyraźnie, że kamienny, okrągły stolik był pociągnięty białym wapnem. Teraz był błękitny ze złotymi akcentami. Bardzo ładny, prawie, jak w mieście. Tam to dopiero mają bogate ołtarze! Dach nad stolikiem też ktoś naprawił i nawet dodał fragment. Przy każdym ołtarzyku zawsze musi być miejsce pod dachem dla strudzonego wędrowca, ale jak byłam mała, sama ledwo mieściłam się pod tym, co wystawało poza stół. Teraz mogłyby tam stanąć ze trzy dorosłe osoby. Nawet jest ławka zbita z drewna.

Zaczynam się zastanawiać ile czasu minęło, od kiedy zostałam zakopana w górach. Czy człowiek pod ziemią się nie starzeje? Co to za idiotyczne pytanie, ganię siebie samą w myślach.

Podchodzę do ołtarzyka. Na stoliku leży niewielka miska, zapewne na olej, a także kilka płaskich kamieni. Chcę je ułożyć w niewielką stertę, tak jak robi się przy modlitwie, ale kiedy dotykam pierwszego, znika. Stoję chwilę z ręką zawieszoną w powietrzu i patrzę tępo na miejsce, w którym leżał kamień. Wstrzymując oddech, próbuję chwycić drugi. Dzieje się to samo. Przerażona, cofam dłoń. Odwracam się na pięcie i biegnę w stronę wioski, nie oglądając się za siebie.

Zwalniam dopiero przy figurze kamiennego psa, która oznacza wejście do wioski. Głaszczę poczciwy łeb. Jego łapy są zanurzone w soczyście zielonej trawie, tak jak go zapamiętałam. Drewniane chaty stoją w tych samych miejscach, tak samo z niektórych dachów leci dym. Niewielkie żelazne wrota stoją otwarte na oścież – wygląda więc na to, że nie mamy wojny, ani nawet pomniejszych niesnasek.

Trochę pewniej, przekraczam bramę i trochę z niepokojem, a trochę z wytęsknieniem, wypatruję znajomych twarzy. Pech chce, że pierwsza, którą poznaję, to ta należąca do kapłana. Przez moment patrzymy na siebie w szoku. Mam wrażenie, że bardzo się postarzał. Jego żółte szaty wiszą na nim, jakby bardzo schudł. Odruchowo łapię się za miejsce na piersi, w które pamiętam, że wbił mi szpikulec.

– Aneref... – Wydusza z siebie wreszcie kapłan. – Jak... jak to możliwe? 
Trochę dziwi mnie jego zdziwienie. Przecież mógłby się spodziewać, że Strażniczka odwiedzi wioskę pod swoją opieką, czyż nie? 
– Bardzo długo zadaję sobie to pytanie. – Odpowiadam i słyszę swój głos: szorstki, nieprzyjemny, od dawna nieużywany. Nawet mnie on wzdryga. 
– Wsz-wszystkie odpowiedzi są w domu B-bóstw. – Jąka się kapłan, ale jednocześnie prostuje, może trochę odzyskując rezon, a może starając się na takiego wyglądać. Jego łysa głowa odbija Słońce i kiedy wykonuje elaborowany gest zaproszenia w stronę świątyni, dostrzegam jak cienki stał się warkocz z tyłu jego głowy. 
– Jak długo mnie nie było? – Pytam, nie ruszając się z miejsca. 
– Och... – Jego oczy umykają z jednej strony, na drugą. – Upłynęło bardzo dużo wody w rzece... 
Marszczę brwi. 
– Ponad 20 lat, Aneref. – Precyzuje szybko. Usta same mi się otwierają i czuję, że jestem bliska płaczu. 
– Proszę, chodźmy do świątyni. Tam możemy na spokojnie porozmawiać. – Dodaje niemal błagalnym tonem. 
 – Gdzie jest moja mama? – Pytam ze ściśniętym gardłem. 
Kapłan wzdycha ciężko. Wbija wzrok w ziemię i znowu wskazuje świątynię. Łapię się za ramiona, obejmując siebie. W świątyni jest Ściana Przodków, a w niej, w niewielkich komorach, prochy naszych zmarłych. Czuję, jak pierwsze łzy spływają mi po policzku. 
– Kerta? – Znów pytam, tym razem o siostrę. 
– Żyje i jest w wiosce. – Odpowiada krótko. 
– Chcę odwiedzić mamę. – Przełykam gulę w gardle. Kapłan kiwa głową i idziemy w stronę świątyni.

Idziemy wydeptaną przez pokolenia ścieżką. Ktoś wyłożył ją ładnymi, nieregularnymi, płaskimi kamieniami. Naprawdę wioska zaczyna coraz bardziej przypominać miasto. Kiedy podnoszę głowę i patrzę dookoła siebie, nagle przerażenie ściska mnie w piersi. Czuję się jakbym znów szła na śmierć. Godną i potrzebną, ale jednak śmierć. Staram się otrząsnąć z tego poczucia, zanim jeszcze przekraczamy próg świątyni.

Ta wygląda, jak zawsze: niewielki, kamienny budynek pokryty białym wapnem. Przed wejściem dwie kolumny z płaskorzeźbą bluszczu, podpierające trójkątny daszek nad nimi. Tuż nad ciężkimi, żelaznymi drzwiami, wyryte słowa jednej z modlitw: “Powiedzcie nam dokąd iść, o Wszechmocni, a podążymy za Wami”.

Bezpośrednio z głównego wejścia wchodzi się do okrągłego pomieszczenia, na którego środku znajduje się ogromne święte palenisko. Zawsze musi się w nim palić ogień, i tak jest tym razem. Wokół niego, zdobione poduchy do medytacji i modlitwy. 

– Zapytajmy Królowej, jakie powinny być nasze dalsze kroki. – Mówi kapłan, patrząc w tańczący ogień.

Następna część ››

* * *

Podstrona serii (wszystko w jednym miejscu)

Komentarze