🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Górska ważka. Nienawiść

Piąta (ostatnia) część opowiadania, w której Aneref, być może, nie powinna była spotkać swojej siostry.

* * * 

Nie czekam na rozwój wydarzeń. Uciekam. Biegnę do jedynego miejsca, które kojarzy mi się z bezpieczeństwem. W kącikach oczu widzę, jak obok mnie migają rozmazane chaty i zdziwione twarze. Teraz liczy się dla mnie tylko jedno: dotrzeć do domu. Do Kerty. Dobiegam do skraju wioski i zwalniam. Znajomy zakręt na ścieżce, zarys płotu – jakby równiejszy, niż zapamiętałam. Nasz dom: braki w kamieniu uzupełnione. Zupełnie nowy dach – z dachówki, jak na świątyni! W ogrodzie kwiaty, zamiast warzyw. Stoję chwilę i chłonę to wszystko z otwartą buzią, jak kot, który pierwszy raz wącha nowego człowieka.

Drzwi do domu otwierają się. Ze środka wychodzi kobieta o ciemnobrązowych włosach spiętych w wysoki kok. Są poprzetykane srebrzystymi pasemkami, błyszczącymi w popołudniowym słońcu. Ma na sobie roboczą suknię i bawełnianą pelerynkę w odcieniu błękitu. Twarz wygląda na zmęczoną, ale spokojną. Do momentu, aż zauważa mnie. Z jej prawej dłoni wypada wiadro, a wraz z nim komplet narzędzi, które były w środku. Z łoskotem uderzają w okrągłe kamienie eleganckiej ścieżki. Stoimy tak chwilę. Chyba żadna z nas nie, która powinna się poruszyć pierwsza. Kobieta głośno przełyka ślinę i odchrząkuje.
– Czy ja... śnię? – kieruje pytanie do mnie, a może do siebie.
– N-nie. – Odpowiadam. – Nie. – Powtarzam pewniej. Po moim policzku chyba spływa łza. Pierwsza z wielu, zapewne. Razem ruszamy do biegu. Przeskakuję przez zamkniętą bramkę z lekkością, która mnie zaskakuje. Wpadamy sobie w ramiona, ściskamy się mocno. W końcu, puszczamy się.
– Jak to możliwe? – Pyta Kerta, z policzkami wilgotnymi od łez. – Czyżby Najjaśniejsza usłyszała moje modlitwy?
– Nie wiem... Może tak? – Nagle zauważam lewe przedramię siostry i słowa grzęzną mi w gardle. Wygląda, jakby kość w połowie złamała się, a potem przesunęła na bok o szerokość dwóch palcy, i tak zrosła. W efekcie, moja siostra, zamiast przedramienia, ma groteskowy zygzak. Musiało to mieć miejsce dawno temu, bo skóra szczelnie porosła nowy kształt.

Siostra zauważa moje natarczywe spojrzenie.
– Och, to... – Smutnieje. – Na szczęście, nadal działa. – Na dowód swoich słów szybko przebiera palcami. – Trochę boli, gdy pada, albo coś podnoszę. Ale mam jeszcze drugą. – Uśmiecha się blado.

Moją pierwszą myślą było niefortunne zdarzenie na polu, ale widząc, jak moja siostra zgasła, muszę zapytać. Nawet po tylu latach rozłąki, dobrze pamiętam jak wyglądają poszczególne emocje na jej twarzy. Jest starsza, ale to nadal ona.
– Kto ci to zrobił? – Pytam bezceremonialnie. Kerta rzuca mi spojrzenie psiaka, który nie chce znowu zostać kopnięty.
– Powiedz mi. – Naciskam. Otwiera i zamyka usta, ale bez dźwięku.
– Powiedz. – Powtarzam głośno, powoli i z jakością, której nigdy u siebie nie doświadczyłam. Jest w niej... chłód. I coś jeszcze.
– To było lata temu. – Spuszcza wzrok. – Ane, jakie to ma teraz znaczenie. Teraz, gdy mam cię z powrotem. – Spogląda na mnie ciepło.
– Nie jestem Strażniczką. – Mówię cierpko. – Nie wiem, czym jestem. Tyle się tu zmieniło. tyle... – Przed oczami staje mi bezwładnie zwisająca szczęka kapłana, ale szybko się z tego otrząsuję.
– Nie? – Marszczy brwi. – To... dlaczego tu jesteś? Nadal bardzo się cieszę, ale nie rozumiem...
– Kto ci to zrobił? – Pytam znów, przerywając. Przełyka ślinę.
– To... To miała być nauka dla mnie nauka. Ane. – Mówi sucho, a we mnie coś się budzi. – Żebym już nigdy... – Zaczyna jej drżeć dolna warga. – To pewnie przeze mnie nie zostałaś Strażniczką. – Łamie się jej głos. – To moja wina. – Zakrywa usta i próbuje opanować łkanie.
– Co ty opowiadasz?! – Denerwuję się. – Kerta, co zrobiłaś, co się stało?!
– Złamali mi ją, bo nie chciałam im cię oddać. – Wypowiada z trudem przez ściśnięte gardło. – Zamknęli cię w świątyni, zanim wyjechałaś do stolicy, pamiętasz? Płakałam, jak głupia, przez trzy dni i noce, aż zabrakło mi łez. – Ociera rękawem wilgotniejące oczy. – Czwartej nocy, gdy mama poszła spać, zakradłam się do świątynii. Wszyscy byli tacy dumni, i ty, i mama, wujostwo... Tylko ja nie potrafiłam. Głupia dziewucha! – Podnosi prawą rękę i zaczyna nią bezlitośnie okładać lewą, w miejscu złamania. Krzywi się z bólu, a ja stoję, jak wryta. – Głupia, głupia, głupia! – Coraz głośniej. – Mówili, że tak będzie, że obraziłam Boginię! Nie chciałam. Aneref, nie chciałam! Modliłam się długo, żeby mi wybaczyła!

W końcu odzyskuję czucie w członkach. Łapię ją za nadgarstki i unieruchamiam. Próbuje się ze mną siłować, a potem blednie. Patrzy, zaskoczona.
– Na pewno nie jesteś strażniczką? Ta siła...
– Chcesz powiedzieć, że kapłani zrobili ci to, bo chciałaś mnie zabrać do domu. – Podsumowuję cicho.
– Aneref... – Jej oczy znów napełniają się łzami. – Naprawdę, nie chciałam popsuć twojej Świętej Misji. W ramach pokuty, kapłaństwo nie pozwoliło znachorowi pomóc mi z ręką, myślałam, że to i modlitwy...
– Wystarczy. – Cedzę przez zęby. – Bogini miała rację.
– Bogini?! – Wykrzykuje Kerta.
– Zanim tu przyszłam, przeszłam rytuał Rozmowy. – Tłumaczę. – Bogini powie­działa, że czas na nowy porządek, nowy świat. Że ty do niego należysz!
Puszczam jej nadgarstki i delikatnie ujmuję zdrową dłoń.
– Ja... Należę... – Powtarza z niedowierzaniem.
– Tak! I że kapłani... – zniżam głos – kapłani zasługują na śmierć.

Wiele emocji przepływa przez jej twarz. W końcu, zaciska usta.
– To teraz... Teraz jej pasuję. – Syczy. – Gdzie była dwadzieścia lat temu? Ha? Gdy ty... Ty... I ja... – Coraz szybszy oddech zabiera jej słowa. Zamyka oczy i uspokaja go. – Ane, jeżeli z tobą rozmawiała, powinna była błagać cię o wybaczenie. – Mówi spokojnie, a oczy błyszczą jej nienawiścią. – I miałabym wtedy nadzieję, że odmówiłabyś jej rozgrzeszenia. 
Puszczam jej dłoń.
– Ej, ty! – Słyszę za sobą krzepki głos i kilka par stóp odbijających się od drogi. Powietrze powoli wypełnia delikatna woń świątynnych ziół.

Koniec.

* * * 

Komentarze