Ciemność
Dziś znowu zobaczyłom coś, co kiedyś sadzało mnie nad kartką.
Zobaczyłom ciemność, o której wiedziałom, że muszę ją gdzieś przelać,
zanim mnie pochłonie.
* * *
Siadam na łóżku. To ten sam pokój, w którym budzę się od
ponad 10 lat, i który codziennie napawa mnie przerażeniem. Niewinne, drewniane panele, obrzydliwe deski na ścianach
tworzące romby, zza których wystaje sklejka. Meble, których
zawiasy już dawno przestały działać, i jeden smutny plakat z
dwoma wojownikami, mówiący dużo o aspiracjach i marzeniach,
których spełnienia się nie spodziewałam.
Przede mną, pod
ścianą, a bokiem do łóżka, usiadła wielka żaba. Kiedy
odwróciłom głowę w jej kierunku zorientowałom się, że się
pomyliłom – była to ropucha. Wielkości średniego psa,
całym twym płazim jestestwem wyrażała oczekiwanie.
Niepewnie zwlokłam się z wąskiego łóżka i przysiadłam tuż
przed nią. Objęłom rękami kolana i spojrzałom jej w oczy (biorąc
pod uwagę ich rozstaw i ułożenie – na tyle, na ile było to
możliwe). Ropucha spojrzała na mnie, wiedziałom to pomimo jej
zeza rozbieżnego. Powoli, jakby zastanawiając się, co ma
powiedzieć, rozwarła pysk. Nie wydobył się jednak z niego żaden
dźwięk – patrzyłom więc w ciemno czerwoną otchłań, z lekka
pulsującą w rytm ropuszego oddechu. Miałom przeczucie, że coś
się jednak wydarzy, siedziałom więc nieporuszenie. l
rzeczywiście – w pewnym momencie zobaczyłem jak w gardzieli
coś zaczyna się zbierać... Coś czarnego i gęstego. Coś, co
zaczyna powoli pełznąć w górę podniebienia, otulając
dziwnie ludzkie zęby. Czarny dym. Nie mogłom oderwać od
niego spojrzenia. Coś głęboko we mnie krzyczało: "Nie patrz!
Odwróć wzrok!", ale było już za późno. Z ropuszej gardzieli
wystrzelił dym.
Odruchowo odskoczyłom, lądując na dupie i
opierając się o ramę łóżka. Ropucha w tym czasie zniknęła w
nieprzeniknionych oparach, a na mojej ścianie pojawiła się
plama przypominająca czarną dziurę. Czerń tego dymu była
tak głęboka, że zdawała się mieć fakturę i przestrzeń. Z
przerażeniem – zdecydowanie większym, niż to, które
towarzyszyło mi na co dzień – obserwowałam jak mój pokój
zostaje pochłonięty. Czułom jak moje nogi i ręce sztywnieją i
tylko oczy pozostają we władzy, rozglądając się, próbując zajrzeć
za krawędź oczodołu, aż do bólu ścięgien, które nimi poruszają.
Po kilku minutach byłom już tylko ja i czerń. Mój przyspieszony
oddech i spokojne, ledwo słyszalne, oddalające się kłap, kłap,
kłap ropuszych członków.
Komentarze
Prześlij komentarz