Jak powstałem z niczego. Chata
Uznałom, że wrzucę Wam króciutki fragmencik, bo to mocny skurwysynek.
* * *
Poszedłem w stronę polany, którą lubiłem odwiedzać. Z jednej strony było jezioro, a z drugiej las. W oddali zarys górskich szczytów. Spacerowym krokiem dotarłem aż do niewielkiej, drewnianej chaty na skraju lasu. Na moment przytłoczyły mnie wspomnienia o człowieku, który ją zbudował – Hiacyncie. Byłem z nim bardzo blisko. Myślę, że też go kochałem, może nawet bardziej, niż bibliotekę. Niestety, nie było go już ze mną. Zostały tylko klucze do drzwi, w mojej lewej kieszeni.
Przekręciłem je powoli w zamku i odetchnąłem głęboko. Zapach świeżego drewna zakręcił mnie w nosie. “Jak to możliwe, żeby ściany pachniały tak intensywnie, po takim czasie...”, pomyślałem bezwiednie. Spojrzałem na wysiedzianą kanapę w kącie i uśmiechnąłem się. “Nie mogę tu zostać; biblioteka znajdzie mnie bez kłopotu i zmusi do powrotu”, postanowiłem. Musnąłem kanapę w drodze do tylnych drzwi chaty, prowadzących do lasu. Klucze zadzwoniły mi w dłoni, kiedy sięgałem do zamka. Ręka trochę drżała. Przypomniałem sobie dzień, w którym trzymałem równie drżąca dłoń Hiacynta, gdy chciał przez nie przejść. “Nie ma wyjścia”, pomyślałem i uśmiechnąłem się kwaśno na ten przypadkowy żart. Przekręciłem klucz. Otuliła mnie zieleń, głęboka zieleń, ciemność.
C.D.N.
* * *
Podstrona serii (wszystko w jednym miejscu)
Komentarze
Prześlij komentarz