🐌 Chcesz być na bieżąco z wpisami?

Sen o atolu i pękniętej skale

Czuję, że moja własna wizja mnie przerasta, ale nie poddam się strachowi! Siadając do spisywania tego snu bardzo stresowało mnie poczucie, że nie potrafię oddać w słowach tego, co poczułom. No cóż, poniżej moja próba :) Cały ten sen był wypełniony akcją, ale w głowie przede wszystkim utknął mi poniższy fragment.

* * *

Jestem na zagranicznym wyjeździe i mam okazję uczestniczyć w wodnej wycieczce na pokładzie jachtu. W pewnym momencie skręcamy w stronę atolu. Światło kroi nożem kontrasty. Niebieski miesza się z zielonym, tafla błyszczy zachęcająco. Jestem oczarowane. Ku mojej nieposkromionej radości, kapitan mówi, że zatrzymamy się tu na dłużej, żeby móc zanurkować, prosto z pokładu. Ponieważ podróżuję samo, decyduję się spakować najcenniejsze rzeczy i ciuchy na zmianę (na wszelki wypadek) do wodoodpornego plecaka. Czym prędzej daję nura w ciepłą, jasną wodę. Podziwiam nagie skały otaczające atol, kojarzą mi się z diademem jakiejś dzikiej królowej. Obracam się w wodzie jak boja, a nie potrafię nasycić się tym pięknem. Czuję, że ta wizja umyka moim słowom. Wtedy zauważam, że nieco dalej od statku, w kamiennym diademie, jest pęknięcie. Zafascynowane potencjalną eksploracją miejsca, do którego pewnie nie powinnom się pchać, płynę w tamtym kierunku.

Nie tylko ja miałom taki pomysł. Wyprzedza mnie młoda para turystów. Widzę, jak oceniają pęknięcie i postanawiają wpłynąć do środka. Obserwuję ich uważnie. Na moje oko ta przestrzeń jest zbyt wąska, by przecisnął się przez nią dorosły człowiek. Podejrzewam, że pierwsze z nich utknie w przesmyku. Widzę jednak, że, choć z pewnym trudem, oboje wpływają – a potem płyną już swobodnie. Dalej musi więc być więcej miejsca. Decyduję się zaryzykować. Zdejmuję plecak i trzymam go nad głową, a momentami przed sobą, i bokiem przedostaję się do szerszego przepływu.

Serce bije mi mocniej. spodziewam się zobaczyć jakieś niesamowite formacje skalne, może jaskinię... To, co widzę, przerasta moje największe oczekiwania. Ląduję w szerokim basenie, a może bardziej zdobnym zbiorniku, na środku którego widać rozłożystą fontannę. Opada mi szczęka i przez chwilę obserwuję parę turystów wspinających się po szerokich stopniach, które prosto z basenu prowadzą do eleganckiej sali. Podnoszę głowę. Przestrzeń ma kilkadziesiąt metrów w każdym kierunku. Nad nią zawieszona galeria z okrągłymi oknami bez szyb, oszczędnie zdobionymi złotem. Na myśl przychodzi art deco. Po deptaku pod spodem przechadzają się leniwie ludzie. Niepewnie wychodzę na brzeg i od razu znajduję kąt, w którym mogę się przebrać z kostiumu kąpielowego w ciuchy z plecaka. Intuicja podpowiedziała mi dobrze. Chwilę później widzę parkę w kostiumach, która zostaje wyproszona z tego pałacu.

Przechadzam się po korytarzach. Mijam kolejne gabloty ze skarbami zagrabionymi w różnych zakątkach świata. Otwarte na przestrzał przejścia do kolejnych sal, w których mieści się jeszcze więcej piękna. Czuję, jak moja klatka piersiowa wypełnia się tym jak sakwa, która zaraz pęknie na dwoje. Przysiadam na moment na kwadratowej pufie obitej jasną skórą, gdzie jedynym widokiem jest biała ściana. Próbuję wyrównać oddech. Powoli dociera do mnie, że weszłom do gigantycznego muzeum wykutego we wnętrzu kamiennego diademu.

Komentarze