Kolejna nagroda w moim konkursie. Tym razem dla Vescali. Miłej (?!) lektury :>
Przecież mój mąż wróci do domu nazajutrz z targu w stolicy, a oni mieli tu być trzeciego dnia! Siadam na piętach, zrezygnowana. Zauważam, że płaczę, dopiero, gdy łzy uderzają moje dłonie złożone na podołku. Moja nadzieja lgnie w gruzach. Niepocieszona, wracam do chaty.
Miękkie światło popołudniowego słońca pada łagodnie na wyszorowany, drewniany stół na środku izby. Napalam w piecyku pod kuchenką, wyjmuję mniejszą farelkę i ustawiam gar zupy. Powinna wytrzymać jeszcze do jutra, jeśli rano zagotuję ją ponownie. Wzdycham. To naprawdę dobra zupa, ale dziś nawet powietrze smakuje mi popiołem.
Pocieszam się, że oni przychodzą tylko w nocy, więc może dziś przyjdą pod gwiazdy na polanie.
Podskakuję z zaskoczenia, gdy drzwi chaty otwierają się zamaszyście. Staje w nich mój mąż, uśmiechnięty od ucha do ucha. — Udało się wrócić wcześniej! —Obwieszcza śpiewnie, jakbym nie zauważyła. Odgarnia gęste, ciemnoblond włosy z czoła.
— Dobry utarg. — Dodaje. Zmuszam się do bladego uśmiechu. — I mała świetnie się bawiła!
"Mała"? Zastanawiam się czy ma na myśli naszą poczciwą szkapę, gdy nagle spostrzegam, że trzyma za rękę może trzyletnią dziewczynkę.
— No idź, przywitaj się z mamusią. — Delikatnie klepie ją w plecy. Stoję w osłupieniu, gdy dziecko w kilku podskokach znajduje się przy mnie i wciska twarz w mój fartuch. — Tomir. — Mówię chrapliwie, obserwując złote pukle dziewczynki. — Kto to jest? Uśmiech mojego męża spełza mu z twarzy. — Jak to... Nie żartuj tak. — Upomina mnie, ale widzi, że nie jestem w takim nastroju.
— Nie martw się tatusiu! — Woła dziewczynka, unosząc głowę i patrząc mi w oczy wielkimi, niebieskimi patrzałkami. — Mama na pewno tak się ucieszyła, że aż zapomniała? Musi mieć chwilę, żeby sobie przypomnieć.
Pełne zdania brzmią dziwnie dojrzale, wypowiedziane jej dziecięcym głosikiem. Tomir w odpowiedzi rozpływa się w błogości. — Oczywiście, kochanie. — Mówi.
Patrzę na niego z przerażeniem. Tomir nic sobie z tego nie robi i podchodzi do garnka. — Mmm, co tak pachnie? Ogórkowa! — Miesza ze dwa razy łyżką i rozkoszuje się zapachem. — Moja ulubiona.
Gdy zaczęło zmierzchać, zawinęłam się w koc i ruszyłam znowu do lasu. Tym razem już będą musiały mi odpowiedzieć. Te stworzenia, tfu. Musiały to zrobić specjalnie. Słyszałam, że to złośliwe bestie.
Przede mną znowu ta cholerna, ciemna ściana drzew. Zawsze gdy przed nią staję, mam wrażenie, że wyciąga po mnie swoje krzywe, zdrewniałe łapy. Może mama miała rację. Może głosy, które odpowiadają w nocy na niewypowiedziane pragnienia, nie są godne zaufania.
Kilka kroków w przód, kilka w prawo. Udaje mi się znaleźć tę polanę.
—Hej! — Krzyczę i od razu czuję, jak głos załamuje mi się pod ciężarem wściekłości. —Myślicie, że nie wiem, że tu jesteście? Co innego macie do roboty, jeśli nie czekanie na kolejnego nieszczęśnika?
Odpowiada mi jedynie chłodny podmuch wiatru. Zbiera mi się na płacz, ale postanawiam , że nie dam im tej satysfakcji.
— Co, moje życie już zniszczone, więc nie będziecie łaskawi odpowiedzieć? — Czuję kwaśny posmak własnych słów.